Od wczoraj nie ma dorożek i tramwajów, nie ma posłańców, a prywatną służbę niosącą pakunki motłoch zatrzymuje i maltretuje jako nieposłuszną hasłu bezrobocia. Były nawet wypadki przewracania do góry nogami prywatnych karet lekarzy.
Oczywiście niepodobna by w tej chwili dostać paszportów, bo nikt się tym nie zechce zająć, gdyż chodzenie po mieście jest niebezpieczne, a cyrkuły i ratusz mają co innego do roboty.
[...]
Z tym wszystkim cała nasza dzielnica jest względnie spokojna jako daleka od robotniczych. Zajścia były na Wolskiej, Chłodnej, placu Grzybowskim etc. Wczoraj pomknąłem z domu w sekrecie przed Marynią i chodziłem do drugiej po mieście. Widziałem tu i ówdzie gromady ludzi, a zarazem i oddziały kozaków i wojska, ale do zajść krwawych nie przychodziło z wyjątkiem krańców miasta. Strzelano podobno na niektórych ulicach. Ale wśród chaosu wieści i plotek trudno dokładnie wiedzieć, gdzie i w jakich rozmiarach.
U nas, w okolicach Kruczej, było cicho. Były jakieś usiłowania odbicia piekarni i sklepów rzeźniczych, ale brały w nich udział małe gromadki wyrostków. Na Hożej rzeźniczka, wypadłszy z kijem, rozniosła postrach w armii oblężniczej, złożonej z trzydziestu kilku pauprów, która cofnęła się też w zupełnym nieładzie. Zresztą pusto i cicho. Ani posłańców, ani dorożki, a koło jedenastej żywego ducha na ulicy.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Opowiadał p. G[ąssowski], a dziś się potwierdza, że na Królewskiej, Długiej i w kilku innych miejscach zrabowano i podpalono monopole. Dziś (niedziela rano) strzelano już podobno ostro na Długiej.
Rzecz jest szczególna, że na ulicach widać między publicznością sołdatów nie tylko skonsygnowanych w oddziały, ale i chodzących sobie za swymi interesami bez broni po jednym, po dwóch, i nikt na nich palca nie zakrzywia. To dowód czysto socjalnego charakteru rozruchów.
Spotykają się one ze stanowczym potępieniem. Są szkodliwe i niewczesne. Odsuwają nasze dezyderaty narodowe na dalszy plan. Społeczne są także bezmyślne, przyjdzie bowiem straszliwa nędza i drożyzna. Nędza była już przedtem, cóż będzie teraz. Polskie socjalne barany pracują równocześnie przeciw własnym żołądkom i na korzyść pruskiego wilka. Gdyby bowiem rozruchy zmieniły się w całym państwie, a zatem i u nas, w wielką rewolucję, to Prusacy niezawodnie tu wejdą. Jest w tym i ta smutna strona, że widocznie poczucie naszej odrębności narodowej i społecznej zmniejszyło się w wysokim stopniu. Wszelkie demonstracje, nawet i socjalistyczne, były dawniej odrębne. Obecnie jesteśmy tylko dziewiątą falą od kamienia rzuconego w wodę w Petersburgu tak, jakby nie tylko państwo, ale i społeczeństwo było jednolite. Kto pracował nad zatratą tego poczucia odrębności, niech za to odpowiada.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 3, Henryk Józef Sienkiewicz – Jadwiga Sienkiewiczówna – Helena Sienkiewiczówna – Lucjan Sieńkiewicz, oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
W tej chwili wpadł Gąssowski, którego żona puściła pod warunkiem, że dalej jak do nas nie pójdzie. Wiadomości są złe. Wielkie strzelanie na Marszałkowskiej i Sosnowej, a zapowiada się jeszcze groźniejsze na Krakowskim. Po Kruczej chodzą ludzie rzadko, ale spokojnie. Od czasu do czasu widać oddziały piechoty. Monopole znów są napadane w dzielnicach robotniczych. Jakkolwiek Bund żydowski bierze udział w rozruchach, judenheca nie jest wyłączona.
Sklepy, restauracje zamknięte. Nie wiem, co będą jedli kawalerowie. My i Babunia mamy zapasy na dni kilka.
Wybuchu prawdziwej rewolucji nie ma się co obawiać, albowiem miasto jest fortecą. Ma cytadelę nad sobą i forty. Stan oblężenia jakoby dziś ogłoszono.
[...]
Dzień dzisiejszy może się źle skończyć, ale jutro przypuszczam, że będzie już spokojniej.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 3, Henryk Józef Sienkiewicz – Jadwiga Sienkiewiczówna – Helena Sienkiewiczówna – Lucjan Sieńkiewicz, oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Szanowny Panie Stanisławie,
Pisałem do Pana przed paru tygodniami – nie wiem, czy list mój doszedł do rąk Pańskich? Jak się Pan miewa i kiedy wraca Pan do kraju? U nas tu błogo! [...] Dla nabrania wprawy „nasze bohaterskie gwardie” próbują różnej broni na naszej skórze – dwa tygodnie temu dwa razy zaledwie uniknąłem na Nowym Świecie i Chmielnej kolby, kuli i pałasza [Fala gwałtownych rozruchów przetoczyła się przez Warszawę 27, 28 i 29 stycznia 1905] – dopadłszy bramy domu – teraz będzie trudniej, bo p. Ob[er] Policmajster „dla ochrony spokojnych mieszkańców przed burzycielami porządku społecznego” rozkazał trzymać bramy domów zamknięte na klucz.
[Zakopane?], 16 lutego
Stefan Żeromski, Listy 1905–1912, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, t. 37, pod red. Zbigniewa Golińskiego, Warszawa 2006.
Szanowny, Drogi Panie.
Tak już dawno zbierałem się pisać, że zdołałem zgromadzić materiału na tom w stu stronicach. Tymczasem życie nas batem pędzi: poprzewracały się wszystkie ustalone formy życia, wszystkie zajęcia, a nawet wyobrażenia. Nie wiem, czy do Drogiego Pana dochodzą odgłosy tego, co się dzieje w Królestwie i w Rosji. Wkrótce po tym liście zjawi się w Lovranie p. Michał Sokolnicki [działacz PPS], młody historyk, polityk i esteta. On żywym słowem wyjaśni mnóstwo zjawisk, przekręconych lub pominiętych przez gazety. Oprócz tego przedstawi pewien określony program działań na najbliższy czas i podda go pod sąd i orzeczenie szanownego Pana. [chodzi o apel do społeczeństwa o zbieranie pieniędzy na broń dla przyszłej powstańczej armii polskiej] Nie mogę tutaj ze względu na krótkość czasu i nawał roboty rozpisywać się o tym wszystkim, zresztą byłoby to zbyteczne – wobec żywego przedstawienia, które uczyni pan Sokolnicki. Co do mnie, to mam szczery zamiar udania się w pierwszych dniach maja do Królestwa. Oczekujemy tu wszyscy przyjazdu Drogiego Pana. Wytworzyły się nowe światy, wypłynęły nowe roty ludzi, ocknęły się olbrzymie i święte idee. We wszystkim czuć drgnienie nowego życia.
Zakopane, zabór austriacki, ok. 1 marca
Stefan Żeromski, Listy 1905–1912, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, t. 37, pod red. Zbigniewa Golińskiego, Warszawa 2006.
Na Piotrkowskiej istne pobojowisko. Jedna z najbardziej ożywionych ulic Łodzi w miejscu tym prawie że pusta. Nie idą tramwaje i nie widać dorożek. Gdzieniegdzie na środku ulicy leżą porozrzucane poszczególne części umeblowania oraz inne rzeczy, słupy telefoniczne poprzewracane, druty zwisają w bezładzie, latarnie uliczne porozbijane.
W innym miejscu rozbijają sklep monopolowy. „Za pięć rubli!” – wykrzykuje z humorem młody robociarz i podnosząc butelkę wódki rozbija ją o bruk. Urządzenia sklepowe, szafy i bufety ciągną robotnicy na barykady, rąbią słupy telegraficzne oraz zewsząd znoszą wszelkiego rodzaju pudła, skrzynie, taczki, bele i deski. Jeden z młodych robotników wdrapuje się na słup przewodu tramwajowego i tam zawiesza mały sztandar czerwony. Wywołuje to w tłumie radość i poklask, śmieją się oczy i twarze. Lecz niestety, jakże krótko! Nadchodzi bowiem od strony Wodnego Rynku oddział żołnierzy. Rozlega się huk salw – jedna, druga, trzecia. Słychać krzyki, sypią się przekleństwa tych, którzy dopiero co z humorem budowali barykadę. W odpowiedzi na salwę karabinową pada kilka strzałów rewolwerowych. A tu już jęczą ranni .
Łódź, 23 czerwca
Wacław Pawlak, Na łódzkim bruku 1901–1918, Łódź 1986.
Z polityki nic nowego, a z wiadomości miejscowych jedna ważna, tj. że Lilpop, Rau et Comp. Zamknięta na dobre. Był streik. Robotnicy stawiali żądania niemożliwe, nieporozumienie rosło, doszło do awantur i zamknięcia. Teraz płacz i zgrzytanie zębów między tymiż samymi robotnikami. – Co będzie z akcjami, postaram się dowiedzieć i przywiozę wiadomość. -
W ogóle anarchia wzrasta, a z nią i nędza. Wodzami są Żydzi rosyjscy i kto wie, czy nie umyślnie prowadzą do ruiny na korzyść przemysłu postronnego. –
Streik szkolny dzieli ludzi w dalszym ciągu.
Gorąco jest nieznośnie.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 4 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Powtarzam, że tu wszystko spokojnie i życie idzie normalnie. Ostatnie rozruchy były następstwem manifestu, który socjalistów i rewolucjonistów nie zadowolnił. Ogłoszono powszechne bezrobocie podobno na dni dwanaście, albowiem uznano za potrzebne: „aby życie zamarło” – i zarazem ogłoszono ni plus, ni moins, tylko rewolucję, jako wybuchłą i rozpoczętą. – Ani jedno, ani drugie się nie udało, albowiem głupota ludzka nie ma wprawdzie granic, ale cierpliwość ludzka ma. Toteż w wielu większych fabrykach, gdzie robotnicy czuli się na sile, obito porządnie robotników, większe fabryki idą, sklepy otwarte, dorożek pełno (dorożkarze na propozycję strejku odpowiedzieli podobno batami, a przynajmniej groźbą batów). Pisma nie wychodziły przez jeden dzień – i to nie wszystkie – teraz już wychodzą. Na ulicach ruch zwykły, słowem fiasco, chwała Bogu, kompletne. I kto patrzy głębiej na rzeczy, ten dochodzi do wniosku, że naprawdę wszystko to jest najzupełniej bezsilne. Burzy się, terroryzuje i chce zamieszek jedna frakcja, naprawdę bardzo nieliczna – ale naród nie chce rewolucji i rewolucji nie będzie. Natomiast zamieszki, bomby, strzelanie zza płotu, morderstwa i terroryzm może być jeszcze długo i ten stan rzeczy sprowadzi lada chwila niezmiernie uciążliwy i przykry dla wszystkich stan oblężenia.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 24 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś ogłoszono stan wojenny w Warszawie i powiecie warszawskim – na jak długo, nie wiadomo.. tymczasem życie z różnych względów jest utrudnione, natomiast prawdopodobne jest, że strejki ustaną, albowiem zmuszenie do nich za pomocą terroru i rewolwerów będzie sądzone przez sądy wojenne, które nie żartują. Różnica jest np. taka, że gdy przy robotniku znajdowano rewolwer – wedle sądów cywilnych mógł być skazany na 10 r. kary, a sąd wojenny może go nawet kazać rozstrzelać. Stan wojenny daje też władzę dyskrecjonalną rewizji, wysłania, aresztowania etc. - dziś ma się odbyć więc rodziców, na który uzyskano pozwolenie, ale czy się odbędzie i czy pozwolenie nie upadło przez ogłoszenie stanu wojennego – nie wiem. Większosć rodziców streik szkolny potępia. -
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 25 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Wczoraj byłem u Benniego na piątku. Mało było osób z powodu stanu oblężenia, a gdym wracał o 12 ½, nie widziałem na ulicy żywej duszy. Wieczorami rewidują od czasu do czasu przechodniów, szukając rewolwerów, ale w dzień miasto wygląda jak zwyczajnie – i to bez najmniejszej różnicy, bo nawet i patrolów nie ma więcej. W ogóle ostatnie wezwanie do powszechnego strejku i olbrzymich manifestacji wraz z ogłoszeniem rewolucji w zeszły poniedziałek zrobiło niesłychane fiasco. Czytałem tę odezwę, która jest stekiem głupoty, złości i podłości. Oświadcza się w niej, że „Krwawy Mikołaj” porozumiał się ze szlachtą, burżuazją i tak zwaną inteligencją przeciw proletariatowi, a zatem precz z nim! „Życie ma zamrzeć, wszelki ruch kolejowy i kołowy ma być powstrzymany, sklepy zamknięte, praca wszelka zawieszona, a lud ma wyjść na ulice – i do broni!”
Lud u Rudzkiego, Lilpopa Rau i kilku innych fabrykach odpowiedział kijami, ruch nie był wstrzymany, sklepy nie były zamknięte, praca nie zawieszona, a na ulicach nie było nikogo. Mimo to ogłoszono stan oblężenia i stosuje się go tak mądrze, jak zwykle. Wczoraj na bramie fabryki Bormana zatknął ktoś w nocy czerwoną chorągiew. Rano ją zdjęto, mimo tego kara spadła – i zgadnij na kogo? Na fabrykanta! Kazano Bormanowi, to jest jednemu z tej kategorii, przeciw którym zwracają się właśnie czerwone chorągwie, zapłacić 3000 rubli. [...]
Stan oblężenia zepchnął trochę inne na dalszy plan. Pokój, jak mówią, ma być pewny.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 26 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Tu ciągle spokojnie, chociaż na ulicach zatrzymują i rewidują od czasu do czasu młodych ludzi i robotników. Przeważnie szukają rewolwerów – do kieszeni jakoby nie zaglądają. Ogłosił też policmajster, że wieczorami trzeba mieć dowody osobiste przy sobie. Przypuszczam, że chodzi głównie o mężczyzn. Mało widuję znajomych, bo mało kto jest w Warszawie. [...]
Pisma wychodzą; miasto absolutnie spokojne.
Warszawa, 27 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś dodatek nadzwyczajny: mobilizacja! Wszyscy oficerowie powołani znów – a więc wojna! Jeszcze nie wierzę, byłby to bowiem ostatni wyraz zaślepienia i ostatni krok do zguby. Myślę, że to straszak dla uzyskania lepszych warunków. Ale jeśli nie, to ani Chrzanowscy, ani Mokrzecki tym razem się nie wywiną. Prawie jednak jestem pewien, że to bluff!
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Przykry i smutny dzień, deszcz mży bezustannie, posępne niebo przygniata niby taflą ołowiu, miasto w grobowej ciszy, sklepy zaparte, ani jednej dorożki, mgły jak przegniłe łachmany przysłaniają świat, zimno i jakoś strasznie na ulicach, ale na trotuarach tłumy — ponure, czarne rojowisko mrowi się pod ścianami bez śmiechów, bez zwykłej wrzawy, prawie bez słowa...
Nabrzmiałe gniewem milczenie przepływa nieskończoną falą, nieme usta drżą, a rozgorzałe oczy błądzą przyczajone po sznurach patroli krążących ulicami; bagnety połyskują złowrogo; niekiedy środkiem pustych ulic przelatują kozacy; niekiedy jak wicher niosą się całe szwadrony dragonów lub bryzga błotem „linijka”.
I co chwila spotykają się wraże oczy, twarze się kurczą, grzbiety się prężą, serca biją. szybciej i długo tłumiony krzyk wydziera się z piersi, ale po mgnieniu tłum znowu idzie, przewala się falą, płynie, tylko że coraz cichszy i coraz posępniejszy.
Godziny wloką się wolno i ciężko jak wieki, jakby ten dzień nie miał się nigdy skończyć. A wiadomości nie ma żadnych i znikąd!
Idziemy znowu na ulicę, mrok już zapadał, tłumy na Krakowskim [Przedmieściu], że trzeba się było przepychać, patroli jeszcze przybywało.
Jeszcze było ciężej i posępniej niźli w dzień. [...]
Październikowy dzień konał w błocie i deszczu, bełkotały rynny, ulice dławiła zimna i wilgotna noc, tylko latarnie, jakby linia szyldwachów, stróżowały, żółty brzask lśnił w opadających kroplach deszczu i pełzał po rozedrganej, nieskończonej fali parasolów, a całymi ulicami i wzdłuż trotuarów ciągnęły się rozkołysane lasy bagnetów, przysuwały się coraz bliżej i coraz groźniej, aż naraz, na jakiś znak, sto żelaznych sieci przegrodziło chodniki... [...]
Od hotelu Europejskiego do placu Aleksandra pięć razy musiałem pokazywać paszport. Puszczali mnie jakoś, ale kto nie miał legitymacji lub kto ją nawet miał, ale nie podobał się z miny, kto szedł w pelerynie, kto miał zbyt wielki kapelusz lub za długie włosy — podejrzany! Brać go! Tylko cylindry znajdowały łaskę, czyste rękawiczki były prawomyślne, a karety nietykalne.
Policja pracowała nad wszelką pochwałę...
Ale tłum nie uciekał, odpowiadał na przemoc milczącą, wyniosłą wzgardą.
Czułem, widziałem, jakie tam w sercach wzbierają moce, jaki war gniewu zalewa dusze.
Warszawa, 29 października
Władysław St. Reymont, Z konstytucyjnych dni. Notatki, [w:] Nowele, t. II, Kraków 1956.
Wracałyśmy z moją siostrą do domu z Nowogrodzkiej [...]. Szłyśmy przez Kruczą, Bracką, Szpitalną, na ulicach pełno było ludzi, wszyscy rozmawiali między sobą z ożywieniem. Na Mazowieckiej minęła nas niewielka grupka [...] śpiewająca Czerwony sztandar. O parę kroków dalej inna grupa szła, śpiewając „Boże, coś Polskę”. Nie potrafię opisać wzruszenia, rozsadzającej serce radości. [...] Na placu Saskim, przed Komendą placu, żołnierze rosyjscy ściskają się z przechodniami, wszyscy mają łzy w oczach. Idziemy dalej Wierzbową, placem Teatralnym, do domu. [...] Na placu Teatralnym morze głów, ledwo się można przecisnąć.[...]
Przedstawienie w Operze przerwano — na balkon Teatru Wielkiego wyszli śpiewacy, chórzyści, orkiestra. [...] Wszyscy w nastroju podniosłym — chór i artyści śpiewają razem z tłumem. [...] Idziemy na Marszałkowską, nie spotykamy tam jednak żadnego pochodu — tylko tłumy ludzi, jak wszędzie. Robi się późno, trzeba wracać do domu. Ale już przez Wierzbową nie puszczają. Kordon wojska. Słychać strzały. Kierujemy się z powrotem przez plac Saski, bo przez Czystą pędzi kawaleria. Przed Komendą placu nie ma już całujących się żołnierzy, są natomiast wycelowane armaty. Salwy słychać coraz częściej. Skręcamy w Krakowskie Przedmieście, przechodnie ostrzegają nas, żeby iść pod murami. Dochodzimy tak do Miodowej i do domu.
Już krążą słuchy: na placu Teatralnym rzeź, ale jeszcze nie wiadomo nic pewnego. Prawie razem z nami wnoszą rannego adwokata Lemańskiego, naszego najbliższego sąsiada. Ma rozpłatany melonik i głębokie cięcie szablą przez głowę, cały zalany krwią. Dostał szablą od ułana, kiedy chciał się wydostać z placu Teatralnego przez Czystą — ale rana powierzchowna, dzięki temu, że miał sztywny kapelusz. Trochę od niego, trochę od tych, którzy go przynieśli, dowiadujemy się szczegółów. [...] Tłum [na placu Teatralnym] domagał się [...] wypuszczenia politycznych, ukazania się oberpolicmajstra, wreszcie zaczął szturmować do bramy [Ratusza]. Aż tu nagle otworzyła się brama i na bezbronny tłum zaczęli szarżować kozacy, siekąc nahajkami, tnąc szablami i tratując. Ludzie rzucili się do ucieczki, biegli do wylotów ulic, ale tam już rozbijali się o zwarte szeregi wojska. [...] Cały plac Teatralny spłynął krwią, dzień ogłoszenia konstytucji został splamiony najohydniejszą zbrodnią, a sama konstytucja, w wołający o pomstę do nieba sposób, pogwałcona.
Warszawa, 1 listopada
Jadwiga Waydel-Dmochowska, Dawna Warszawa. Wspomnienia, Warszawa 1959.
Patrole przesuwają się cicho, obchodzą pochody z dala jak głodne wilki, oficerowie odwracają oczy, policja się pochowała.
Na Mokotowskiej przed jednym z domów stoi trzech żandarmów, a przed nimi, ująwszy się hardo pod boki, wykrzykuje wyniośle, tylko krzynkę napita, babina:
— Ja to mogę sobie pić co dzień gorzałkę, ale ty, chamie, napij się chociaż dzisiaj, kiedy cię spuścili z obroży.
Żandarmi uśmiechali się dosyć kwaśno z pociesznej kobieciny.
Było jeszcze dość wcześnie, kiedym powracał do domu. Suche i zimne mgły wisiały w powietrzu, cisza już ogarniała miasto, ale we mnie wciąż jeszcze brzmiały śpiewy i krzyki... Pod murami kościoła św. Aleksandra ktoś śpiewał cichym, jękliwym głosem: „Kto się w opiekę...” — a na schodach i w cieniu kolumn żaliły się jakieś spazmatyczne, bolesne płacze. Przejął mnie do głębi ten płacz niespodziany i jakiś dziwny, nagły niepokój zawrócił mnie z powrotem do miasta. Na Brackiej, na Mazowieckiej było prawie pusto, gdzieniegdzie i najspokojniej rozmawiano przed bramami.
Miałem już skręcić na Królewską, gdy jakiś ryk nieludzki wstrząsnął powietrzem. Od Wierzbowej wybiegł jakiś człowiek z okropnym krzykiem, a za nim drugi, trzeci, dziesiąty, uciekali już całymi kupami, biegli z porwaną odzieżą, zakrwawieni, bez czapek, z obłąkaniem w oczach, niektórzy przysłaniali głowy rękoma, uciekając ze strasznym wrzaskiem, padali z wyczerpania, pełzali na czworakach, gnani przerażeniem i rozpaczą.
— Mordują na placu Teatralnym! — rozniosło się lotem błyskawicy.
Nie jestem zdolny o tym pisać. Widziałem potem tę rzeźnię ludzką, krew mi się ścina na wspomnienie, wzgarda dusi, gniew obezprzytomnia. Ohydny mord bezbronnych! Zbrodnia z góry ułożona i wykonana na zimno. Zbrodnia wołająca o pomstę. Są rzeczy, których zapomnieć ani przebaczyć nie wolno.
Warszawa, 1 listopada
Władysław St. Reymont, Z konstytucyjnych dni. Notatki, [w:] Nowele, t. II, Kraków 1956.
Boże, Boże! jakie szczęście! W Rosji konstytucja (manifest wydany przez cara Mikołaja II 30 października/17 października – według kalendarza juliańskiego) i nasi bracia biedni odetchną swobodniej po tylu, tylu latach ucisku i prześladowań – wolno im się zgromadzać i radzić, nosić polski strój, po polsku głośno mówić, śpiewać pieśni narodowe, cenzura dla dzienników zniesiona, polski język wywalcza sobie pierwsze prawa w szkole, urzędzie. – Ach! jak oni się cieszyć muszą, jak ledwie wierzą temu. – Ja, co dla mego bolu łez nie mam, a na tę wieść rozpłakałam się z radości. I w ogóle tryumf dobrego – jutrzenka wolności dla nieszczęśliwego narodu rosyjskiego po całych wiekach strasznego jarzma niewoli.
Lwów, Galicja Wschodnia, 1 listopada
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.